szach!

w nawiązaniu i o alarmie nocnym

Posted in Myślę by Matylda on 29.08.10

Friedrich Daumer to jednak wcale nie jest moje najprawdziwsze port-parole, zbyt surowo samą siebie oceniłam. Innymi słowy, zupełnie innymi słowy bo to inny wątek, skończyłam moją sztukę, której szczerze nie cierpię, bo ona bardzo chciała coś powiedzieć i ja też niestety chciałam bardzo coś przez nią powiedzieć, wyszło jednak tak, że obie – sztuka i ja – mówimy coś innego. Mam jednak nadzieję, że będzie estetycznie. Mimo wszystko dobre jest takie pisanie. Dobra jest taka jakaś jakakolwiek możliwość kreowania czegokolwiek, miło tak puścić słowa przed siebie i patrzeć, jak z słów wymęczonych układają się zdania które znaczą same przez się i znaczą coś poza mną, a najmilej dla mnie, kiedy po pewnym czasie rytm zdań i obecność określonych sformułowań przejmują kontrolę nad wyrażaną przez nie myślą i narzucają ciąg dalszy, który wypływa z zewnątrz, ze słów, z niczego, nie ze mnie w każdym razie. Mnie się podoba taka trochę mistyczna interpretacja osoby piszącej jako medium, że przemawia nie pisarz ale jakiś sens wyższy przez pisarza, trochę to śmieszne, obawiam się że również mocno romantyczne, ale mnie się podoba. Przez moje pisanie życie towarzyskie umarło, a i życie wewnętrzne tzn. rozwój osobisty trzymają się kiepsko, ale to już z innych powodów, znowu mi się wydaje że mój blok i moje osiedle sprzysięgły się przeciwko mnie i chcą mnie okraść lub zabić, jest zimno, jest straszno, jest ciemno a hałasy groźne, dzwonią do mnie po nocach godzinami dzwonkiem wewnętrznym, to nie jest żadna fikcja, wczoraj naprawdę o czwartej rano ktoś się do mnie dobijał, a ja stałam po drugiej stronie drzwi w szlafroku w chmurki i nie wiedziałam co robić. Ostatecznie nic nie zrobiłam, ale teraz wyobrażam sobie, jak wychodzę na ten korytarz i krzyczę „czego pan/pani kurwa chce ode mnie” i myślę, że ten mój kusy szlafrok w chmurki dodaje mi na pewno pewności siebie i czyni mnie w jego/jej oczach bardzo groźną. No ale nie wyszłam, zostałam po drugiej stronie przytulona, a właściwie przerażona i wczepiona w mojego czarnego, tłustego, mruczącego kota, potem przyśniło mi się wyjaśnienie tej nietypowej sytuacji, które jeszcze kilkanaście minut po przebudzeniu wydawało mi się logiczne i rzeczywiste – wszystkiemu winne były dwie wredne Chinki, które sprzedawały koturny oklejone na podeszwach folią przeciwsłoneczną.

Dodaj komentarz